środa, 29 lipca 2015

Zakupy u FolkForest.

W przedmiotach FolkForest zakochałam się od pierwszego zdjęcia jednego z jej produktów. Kiedy wróci z urlopu na pewno będę się starać wyłudzić od niej parę fotografii jej wyrobów i umieścić je na swoim blogu w dziale POLECANE. Jestem oczarowana dbałością o detal i wykończenie- to wręcz niespotykane.

Ten post sprowokowany jest niedzielnym wspólnym przędzeniem w kawiarence "Spóźniony Słowik" w Nowym Sączu, o którym pisałam tutaj http://twory-sztuki.blogspot.com/2015/07/wspolne-przedzenie.html i na które serdecznie zapraszam.

Bo by prząść potrzebne jest wrzeciono. Te zamówiłam (oczywiście) u FolkForset.
Będą one dostępne do zakupu wraz z moimi czesankami. Będzie je można spróbować i będzie można razem ze mną wydawać okrzyki zachwytu. (Szczerze powiedziawszy to pisze to wbrew sobie, bo nie chce się z nimi rozstawać).
Co tu dużo mówić....


FolkForest specjalnie dla mnie opracowała wzór, a wrzeciona były u mnie w ciągu niecałego tygodnia.
Początkowo nastawiłam się na trzy sztuki pięknie wycinanych cacuszek, ale FolkForest zaproponowała malowanie. Postanowiłyśmy że nie zmieniamy wzoru, jedynie zamiast wycinać wyrysujemy wyrzynarką delikatnie wzór, tworząc coś w formie pola malowanki na jednym z wrzecion, na tak zwaną "próbę".



Możecie nie uwierzyć, ale półtora tygodnia wybierałam farbę. Nie kolor, ale technologię. 
Nauczona paroma przykrymi doświadczeniami faz końcowych, wolę się spóźnić, lub nie wykonać pracy w ogóle, niż marnować, złościć się, a finalnie mieć do siebie pretensje za nieudaną realizację.
Długo więc myślałam i przeszukiwałam w głowie półki z nazbieranymi tubkami farb. 
Początkowo miał to być akryl, taki do malarstwa na płótnie. Odpowiadał mi intensywnością barwy, szybkością schnięcia, dostępnością w zasobie i cenie, trwałością. Jednak górę brały oleje, droższe i dużo bardziej czasochłonne, ale za to po zabezpieczeniu o niebo intensywniejsze i szlachetniejsze. No właśnie, zabezpieczeniu. Nie chciałam lakierować wrzecion. To się nie sprawdza i złości przy kręceniu. Olejne jak do kaloryferów, w ogóle nie wchodziły w grę, tempery to samo- zbyt nietrwałe, zbyt blade.
I olśniło mnie że po malowaniu skrzyni wiannej, zostało mi pół puszki białej emulsji do drewna. Satynowa, szybkoschnąca, eko, a do tego miska pigmentów, z której można wyczarować jakie się tylko chce kolory. 
Co prawda emulsja nie da intensywnych barw, ale pięknie i jednolicie pokrywa drewno, zespaja się z nim i nie wymaga zabezpieczenia. To o tyle ważne że podczas przędzenia, nici zdarzy się zerwać i wrzeciono spada. Zastosowanie emulsji wyklucza jakiekolwiek odpryski.
W ostateczności można malunki pokryć jedną warstwą werniksu (lub szelaku) z pędzelka.


Tylko jedna strona była poderżnięta pod wzór. Druga jest gładka, mimo to zaryzykowałam i przeniosłam wzór by był na awersie i rewersie. Wycinany kontur po jednej i gładka krawędź wzoru po drugiej stronie, sprawiły że kwiaty całkiem inaczej się czyta i mimo że jest to samo. Dowolnie można obracać malowany przęślik zgodnie z humorem jaki podpowiada czy ma się ochotę na ten, czy na ten. Na płynnie i na ostro.


Wrzeciona są wykonane ze sklejki (tańsza opcja), jednak każda prządka jaka dostanie je do ręki, pokiwa głową z uznaniem i przyzna mi rację, że wykonał je ktoś kto przędzie.
Mają haczyk i wcięcie, na dwa rodzaje przędzenia!
Patyczek każdy z końców ma inny. Chyba to najbardziej zaskoczyło mnie po ich wypakowaniu, bo piękna i omdlenia spodziewałam się.






Waga tych pieknych przedmiotów to 30g.
A kontakt do FolkForest to folk.forest@o2.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz