Justyna ze swoim kołowrotkiem trafiła do mnie na warsztaty z przędzienia jakie regularnie prowadzę w Muzeum na Zamku w Kwidzynie. Było to w końcówce roku 2023.
Folder z dokumentacją jaką wykonywałam specjalnie z myślą o poście na bloga mam zatytułowany 27.12.2023r. Więc to już dwa lata jak ten wpis miał się pojawić...
Justyna ze swoim klekotkiem przyjechała do Kwidzyna aż z Tomaszowa.
Nie będę ukrywać że wiele z Was imponuje mi w tym jakie odległości potraficie pokonać by wspólnie prząść. Autem, pociągiem, trzema autobusami z przesiadką. Chapeau bas.
Wracając jednak do klekotka...
Z pewnością znacie takie zdjęcia z ofert na olx. To powinno w zestawieniu z pierwszą fotografią dać perspektywę co może się kryć pod osadem czasu.
Zdarza mi się odświeżać kołowrotki. Nie jestem w stanie wykonać ich pełnej renowacji ponieważ nie posiadam tokarki, ani innych narzędzi mogących na gorąco wyprostować zwichrowane koła, czy wyciąć/wytoczyć brakujące elementy. Doświadczenie w konserwacji drewnianego wyposażenia kościołów jak ambony/stalle/święte figury pozwala mi jednak czasem podjąć się udanych metamorfoz.
Oczywiście to podjęcie się prac poprzedza ocena czy w ogóle warto i czy (jak już wspomniałam wyżej) jestem w stanie coś zdziałać bez specjalistycznych narzędzi, a jedynie chałupniczymi sposobami w salonie na płytkach podłogi.
Kołowrotek Justyny to klasyczny "wózek" jak nazywa się je u mnie na Sądecczyźnie. Lub "ławkowiec" jak zwykłam ja sama na nie mówić gdy uczę Was przędzenia.
Był pokryty osadem kurzu i brudu (zapewne przez wzgląd na wieloletnie przebywanie na strychu/szopie). Grubszego w miejscach smarowania elementów ruchomych i w punktach w jakich osadzała się podczas pracy lanolina z kurzem przędzionej wełny. Nagromadzenie brudu i wieloletni brak użytkowania spowodował że kołowrotek pracował nierówno- "haczył", zacinał się, zrywał przędze. Czyszczenia wymagało nie tylko drewno, ale wszystkie elementy metalowe jakie pokryte były rdzą. Mimo wszystko pracował i Justyna była w stanie wyciągnąć na nim równą nitkę.
Pacjent rokował.
Staruszek był kompletny. Posiadał wszystkie haczyki na skrzydełku wrzeciona. "Zdrowe" skórki zawieszenia wrzeciona (niesparciałe, nienaderwane, niewymagające wymiany). Wszystkie trzy nóżki oryginalne (brak późniejszych, bardzo częstych w staruszkach sztukowań). Szpulkę i kółeczko hamulca bez pęknięć i wyszczerbień. Pałąk napędu oryginalny i elegancko wyprofilowany. Koło napędu nie było przekoszone względem szpulki i hamulca.
Uszkodzona była podstopka napędu. Pękła przeżarta przez drewnojady i wymagała wymiany w całości.
Zgodnie z technologią powinno się w całości rozebrać kołowrotek na części i każdą z części z osobna opracować (wyczyścić, załatać braki, zabezpieczyć) na koniec składając wszystko na powrót w całość. Gdybym sama nie przędła może stosowałabym się do sztuki pracy z takim drewnem. Kołowrotek jest jednak bardzo specyficznym narzędziem, a wiekowy kołowrotek dyktuje kompletnie inne warunki obsługi. Obrazowo mogę porównać go do starego człowieka który przepracował całe swoje życie fizycznie. Posiada on swoje zwyrodnienia które przy składaniu po uprzednim poporcjowaniu go, bardzo często już do siebie nie pasują.
Dlatego ze staruszków klekotów wyciągam wyłącznie te elementy jakie sam chce puścić. Zapieczone nóżki, czy słupki pozostawiam. Pozwalam sobie zaznaczyć, że jest to jedynie moje osobiste podejście jako praktyka z pracą w drewnie i z wełną. Nie przemawia za tym nic poza przekonaniem i niewielkim doświadczeniem. A z pewnością jest piekielnie niewygodne podczas jednego z etapów pracy...
Staruszek nosił na sobie ślady po bytnościach drewnojadów. Nie zauważyłam żadnej ich aktywności, ale zapobiegawczo zapuściłam otwory tuneli ogólnie dostępnym w sklepach budowalnych środkiem na te owady firmy altax. Za pomocą strzykawki wpuszcza się środek do otworów, zawija elementy szczelnie w folię i pozostawia około tygodnia w celu wytrucia. Środek nie pozostawia zatłuszczeń, proszę jednak o uwagę w pracy z nim - dobrze wietrzone pomieszczenie, rękawice ochronne i maska z filtrem.
Wspomniana podstopka była przeżarta dokładnie na środku. Podklejanie jej, czy utwardzanie mijało się z celem ponieważ pękniecie przebiegało dokładnie w punkcie nacisku stopy. Należało wykonać ją z nowego kawałka drewna z uwzględnieniem profilowania podobnego do tego z oryginału. Jak na wycinanie nożykiem do tapet wyszło całkiem zgrabnie.
O ile przekładka na napęd mocowana jest oryginalnie na ordynarne gwoździe, ja nowy element zamocowałam zgodnie ze sztuką na drewniane kołeczki i vikol. Wszystko wyrównane papierem ściernym i maskowane dobranym kolorystycznie drewnem. Nie postarzałam specjalnie tego nowego elementu. To kolejna z historii tego kołowrotka i pozostawiłam ją wyróżniającą się.
I teraz najlepsze... Kołowrotek Justyny pod warstwą brudu chował prawdziwą niespodziankę.
Czerwone zdobienia pasowe.
Tu należało podjąć decyzję o tym jak kołowrotek będzie finalnie wyglądał. Oczywistym jest że zachowujemy widoczne zdobienia i odtwarzamy te zatarte. Dylematem pozostał dobór techniki ich wykonania. Oryginały wydawały się być wykonane podbarwianą bejcą. Wszelkie malowania farbą odpadały ponieważ nadałyby innego charakteru. Przyznam się, że ja poszłam w oszustwo i koloryzacje wykonałam... kredką. A dokładniej dwoma kredkami w czerwonym odcieniu by kolor jak najwierniej zgrał się z tym odkrytym. Od początku wiedziałam, że zabezpieczę całość lakierem - lepsze utrzymanie w czystości dla prządki. Zabezpieczenie na zarysowania w transporcie czy oddziaływanie UV lub wilgoci. Wiedziałam więc że pigment z kredki nie zmaże się w użytkowaniu pokryty warstwą lakieru, a dobór koloru był w ten sposób osiągnięty wiernie z oryginałem, co w przypadku bejcy nie musiało mieć miejsca. Kredka pozostawiła pod sobą widoczną strukturę drewna, farba przykryłaby go. Z szukaniem i dopasowaniem bejcy było za dużo zachodu (i smrodu, a przypominam że prace prowadzone były w salonie).
I oto:
Mam nadzieje że staruszek bez zawahań puszcza z siebie kolejne kilometry nici, a gdy nie pracuje to po prostu cieszy oko.
Być może ten post da Wam odwagę by spróbować zmierzyć się z odświeżeniem własnego staruszka. Może przekona do kupna jakiegoś rokującego potworka. Gdyby jednak takie prace Was przerażały, a skala uszkodzeń kołowrotka przekraczałaby Wasze możliwości naprawy, istnieje ratunek.
Polecam Wam (na razie) dwóch rzemieślników którzy znają pracę i fizykę kołowrotków. Potrafią wykonać brakujące elementy, lub w ogóle na nowo poskładać jakiegoś połamanego nieszczęśnika:
Pan Andrzej Naczyński - mail: andrzej.naczynski@onet.eu facebook
Kibort Craft - mail: kibortcraft@gmail.com facebook
Widziałam ich prace. Znam opinie zadowolonych ze współpracy prządek. Polecam.
...i niech się kręci.













Brak komentarzy:
Prześlij komentarz