wtorek, 4 sierpnia 2015

Garbowanie skóry owczej.


Tja.......
Wiele moich działań tak się kończy. Ostatnie tak efektowne wariactwo było z sianiem lnu. Ale z tym ciiii... Nie mówicie na głos, bo ktoś w domu usłyszy i znów będą się śmiać.
Przyznaję się do tego i piszę o tym w tak humorystycznym tonie, bo z żadnej z przygód, które sobie zafundowałam nie wyszłam stratna. A to nowe książki, nowe znajomości, nowa wiedza i umiejętność. Opisuje wszystko punkt po punkcie, podtknięcie po potknięciu, bo jest dużo takich ludzi jak ja, początkujących, którzy przez moje błędy będą mogli ustrzec się własnych.

Ciężko znaleźć książki poruszające podobną tematykę. W bibliotekach już takich nie ma, w pdf'ach też po internecie próżno szukać, zostaje fart w znalezieniu u kogoś podręcznika z lat 70 jak szczepić drzewa owocowe, sporządzać moszcz do wina, uprawiać i obrabiać len, lub garbić skóry.
Jeszcze ciężej znaleźć osobę, która wykazała by się cierpliwością i na tyle dużą sympatią, że zechciała by powziąć próbę edukacji, prowadzenia i nadzorowania. Podobne "bzdury" zawsze spotykają się z większą, lub mniejszą dozą politowania dla osoby, która najwyraźniej ma za dużo czasu i chce go do reszty zmarnować.

Poradnictwa od "osoby" nie udało mi się uzyskać. Nie znalazłam nikogo, kogo mogła bym się podczas całego procesu garbowania poradzić, zaciągnąć opinii. Znaczy... znalazłam, ale nie zrozumieliśmy się, że chce garbować skórę z okrywą, a nie wykonać licówkę i w połowie rozmowy najwyraźniej rozmówcę znudziłam swoją osobą, bo pozostałam bez dalszych odpowiedzi.
Pożyczono mi natomiast książkę:

Chemia Praktyczna dla wszystkich, wydawnictwo Naukowo Techniczne z 1971 roku

i na podstawie przepisu z tejże książki postępowałam. Jak rozumiałam i jak mi się wydawało.
Zacznijmy jednak od początku, moje działania przeplatając poradami z książki.

25 lipca ubito baranka rasy czarnogłówka, a 26 powiadomiono mnie że skóra czeka. 27 ją odebrałam. Po ściągnięciu skóra została zasolona.
Pomijam fakt że nawet z mojej strony było to całkowite wariactwo bo do podobnej pracy nie byłam przygotowana, ani materiałowo, ani psychicznie, ani tym bardziej czasowo.
Dlatego też, skoro skóra była i tak już zasolona, pracę z nią rozpoczęłam dopiero 28 lipca.


Zależało mi na uzyskaniu skóry z runem, więc wszelkie moczenie i wapnienie, które usunęło by naskórek wraz z włosiem pozostawiając jedynie skórę właściwą, nie interesowało mnie. Bezpośrednio po uzyskaniu skóry przystąpiłam do jej mizdrowania, tj. ściągania z wnętrza skóry resztek mięsa, tłuszczu i błon.
I tu pierwsze odstępstwo od porad i być może błąd.
Przed rozpoczęciem mizdrowania solone skóry powinno się moczyć w roztworze wody i siarczanu sodowego, którego nie posiadam i nie wiem gdzie bym go mogła na tym moim wsiowie zdobyć, nim skóra by nie zgniła.
(W stosunku do ciężaru skóry 800% objętości wody w temp 16-20 stopni oraz 1-2g kwaśnego siarczynu sodowego na 1l wody, skóry moczy się przez 10-22 godz. co godzinę mieszając/ruszając skórę w roztworze).
Każdą ze skór, przed mizdrowaniem należy odmoczyć, chociażby w samej wodzie, w celu wypłukania i wyizolowania wszelkich zabrudzeń, które w późniejszych etapach zakłócą proces garbowania.
Ja swoją skórkę wsadziłam w potok i długo, długo płukałam. Pomijając odsalanie, bo podczas garbowania, skórę moczy się w solance, którą wykonałam po prostu w mniejszym stopniu stężenia.
Na wszelki wypadek- co mogło być kolejnym błędem. Albo nie mogło, a jest.

Do mizdrowania potrzebna jest specjalna kłoda, która ułatwia obracanie skóry i zdzieranie za pomocą kosy kuśnierskiej (pioła) i noża do mizdrowania (szkafa).
Nie muszę chyba mówić że nic takiego nie mam. Wyzbierałam noże, których nie szkoda i przytargałam nad potok okrągły klocek drewna.
Skórę kładzie się włosiem do kłody i mizdruje w kierunku od ogona do łba. Podczas mizdrowania usuwa się mięso, błonę oraz tłuszcz, przy czym dodatkowo skórę rozciąga się i rozbija do lepszego jej wchłaniania środków chemicznych w procesie garbowania.
Dobrze zmizdrowana skóra powinna być biała z niebieskawym odcieniem, pozbawiona tłuszczu na tyle by po zadrapaniu jej paznokciem, nie wydzielał się on w żaden widoczny sposób. Nie powinna posiadać też żadnych zacięć i dziur.


Największą zagadką dla mnie było "czy to już"? Czy to już ta warstwa, czy jeszcze drapać? Czy to do tej warstwy czy do tego co mi tu obok wyszło? Nie miałam nikogo, kogo mogła bym o to zapytać, wysłać głupiego mmsa z pytaniem "tak?" Więc znów zrobiłam tak jak mi się wydawało. I oczywiście podziurawiłam i poprzecinałam.


Nie jest to robota dla takiej kruszyny jak ja. W połowie omdlały mi ręce (a nie jestem osobą nienawykłą do fizycznej pracy). Szczęściem mieliśmy gościa, i 2 godzina nieplanowana przerwa pozwoliła złapać oddech, bo chyba bym się sama z rozpaczy zmizdrowała. W dalszym ciągu mam zielonego pojęcia czy wykonana przeze mnie praca jest poprawna.

Po zdarciu wszystkiego, wymagane jest kolejne pranie. Książka zaleca ciepłą wodę i nawet specjalny bęben, ale że robiłam to pierwszy raz.... A czy wełna mi się nie sflicuje, nie zbije? No bo przecież o to lekko karbowane, kremowe runo najbardziej się rozchodzi. Wyszorowałam więc obie strony ręcznie i z pomocą szczotki, szamponem, w wodzie zimnej, która w oczywisty sposób nie usunie tyle tłuszczu ile jest wymagane. Kolejny błąd.

Samo garbowanie skór z okrywą może odbywać się w różny sposób i przy pomocy różnych garbników. Garbowanie piklowe, tak zwana wyprawa lipska po przez kąpiel i drugim sposobem, po przez nacieranie mizdry. Lub garbowanie zakwasowe, to po przez nacieranie lub w kąpieli. Dalej garbowanie piklowo-chromowe, zakwasowo-chromowe i formalinowe (w przypadku wypadania okrywy).
Dla mnie z oczywistych warunków zaopatrzeniowych w środki garbarskie, stanęło na garbowaniu zakwasowym przez nacieranie.

To głównie przez wybór tej metody, garbowanie rozpoczęłam dzień po otrzymaniu skóry.
Namaczanie jej przed procesem mizdrowania wykluczyłam nie tylko przez wzgląd na solankę, ale dlatego też że nie było jej to potrzebne. Była wilgotna i plastyczna, nie potrzebowała rozmakania.
Potrzebny mi był za to zakwas do garbowania, a ten dojrzewa dobę. Sam zakwas ustawiłam tak, by był gotowy dnia następnego po południu, a więc zakładając że od rana do godz 14 uda mi się wymizdrować, razem z zmarnowaniem jakiejś godzinki na facebooku i kolejnej z kawą.
Po lekturze i wyborze metody, wciągnęłam na stopy trampki i pobiegłam po produkty do zakwasu. Potrzebna mi była mąka żytnia i otręby pszenne. W sklepie była tylko mąka pszenna i otręby żytnie....
Kupiłam i nastawiłam. 


Do 0,8kg mieszanki mąki z otrębami 1:1 dodaje się 1,6l wody o temp 35-40 stopni i całość wyrabia się na jednolitą masę, pozostawiając ją w ciepłym miejscu na dobę. Po upływie tego czasu dodaje się 50-80g soli (znów sól!) i miesza, aż do jej rozpuszczenia.
Otrzymaną papką naciera się skórę od strony mizdry, po czym składa na pół wzdłuż linii grzbietu mizdrą do środka, lub w kostkę i układa w kadzi (ciągle mowa jest o drewnianej kadzi). Następnie zalewa się skórę 3-5% roztworem soli kuchennej , pozostawiając je w solance na okres 7-10 dni. W ciagu tego czasu przekłada się się skóry 2-4 razy, nacierając za każdym razem przygotowaną papką.


Drewnianej kadzi nie mam, plastikowe wiaderko musiało wystarczyć. Skórę po złożeniu na pół, zwinełam w rulon i wsunęłam do wiadra z solanką "otwarciem" ku górze, by zakwas się nie wylał.
Optymalna temperatura dla procesu garbowania tą metodą to 30-35 stopni. Procesowi fermentacji może towarzyszyć zbytnie rozgrzewanie się skór, należy to kontrolować i w razie wystąpienia takiej komplikacji, po prostu wyciągnąć skóry z solanki i je przewietrzyć do ostudzenia. W przypadku mojej, jednej skórki nic takiego się nie wydarzyło, choć skóra spuchła od procesów które w niej zachodziły za sprawą pracującego zakwasu, tak że wyszła nad wiadro.
Oczywiście, gdzie umknęło mi w całym zabieganiu że zakwas powinno wymieniać się 2-4 razy. Ja wymieniłam go tylko raz (dopiero teraz się o to zżymam, bo trzymam książkę na kolanach).
Skórę wyciągnęłam i rozwinęłam w całości. Obficie i dokładnie ją opłukałam z obu stron. Nowy zakwas był już poprawny- z mąki żytniej i z otrąb pszennych. Proces ponownego nanoszenia identyczny jak na początku. Nowa solanka.


Kolorowa ceratka w celu zabezpieczenia przed jakimkolwiek zabrudzeniem od betonu na jakim pracowałam. 
I do tej pory wszystko było ok. Skóra była już miękka, runo pięknie wybielało zbijając się w piękne karby. Wymiana zakwasu nastąpiła w sobotę, 4 dnia. Jedyne wątpliwości jakie w dalszym ciągu miałam to czy dobrze zmizdrowałam i odtłuściłam.

7 dnia, 4 sierpnia złapałam za ceratę, wiadro ze skórą i ruszyłam na potok płukać. Pierwsze urwało mi się ucho od wiadra. Na szczęście ochlapałam tylko gumiaki.
Na szczęście, bo podczas wymieniania garbnika 4 dnia, wiadro tak szło skwaśniałym zakwasem że w głowie się kręciło. Oczywiście wszyscy równie mądrzy jak ja, krzyczeć zaczęli że mi to zgniło. Z całą stanowczością odpowiadam że nie zgniło. Jedynie spóźniłam się jeden dzień z wymianą zakwasu po całkowitym ustąpieniu jego pracy. Ale smród był istotnie niepokojący i wgryzający się w moje własne ciało. Moczenie się pod prysznicem i zlewanie dove pomogło jedynie mojemu samopoczuciu. Zapach niewiele się zmienił. 
Po rozwaleniu wiaderka przyszedł kolejny zawód. Bo tym razem nie śmierdziało, ale skóra przy wyciąganiu z wiadra porwała mi się w palcach!
Zrobiła się z niej galareta!
Jak?.....
Cały proces garbowania miał ją zmiękczyć, ale nie rozpuścić, a do tego doszło.
Na próżno od dziś południa się nad tym głowię. Czy to sprawa nie wymoczenia po pierwszym soleniu w celu zabezpieczenia? Brak tego kwaśnego siarczynu sodowego? No przecież dawniej też go nie mieli. Zmiana mąki żytniej na pszenną i na odwrót? Zbyt długie trzymanie w garbowaniu? Czy już tego 4 dnia było do wyciągnięcia? Proporcje wykonywałam z wagą i miarką.
Na próżno chyba łamię głowę. Skóra jest do wywalenia.
Doszło do tego co w garbowaniu wapniowo siarkowym, czyli całkowitego rozwarstwienia włosa z naskórkiem od skóry właściwej. Z tym że skóra właściwa ciągle ma konsystencje meduzy.
Jest nawet przeźroczysta!


 Skórka tylko opiera się na palcach, to jak się na nich oblewa świadczy o tym jak miękka i kleista jest w swojej konsystencji. Widać także jak naskórek z runem odwarstwia się od skóry właściwej. Z jednej strony super, można wyskubać bez większego wysiłku całe runo, które po garbowaniu jest tak niesamowicie mięciutkie, jakby było od jagniąt. Tyle tylko że runo odchodzi od skóry z cebulkami włosowymi, co całkowicie dyskwalifikuje je do dobrej przędzy. Chyba że będę wyciągać po loczku i przycinać je nożyczkami, co trąci kolejnym absurdem.


A mogło być takie ładne...
Przez pół dnia skóra nie zmieniła swojego stanu skupienia i zakładam że już nie zmieni.
Kolejnymi krokami w procesie miało być natłuszczanie po wysuszeniu, po uprzednim ścienianiu- kolejne po mizdrze zwężanie w przekroju, przy równoczesnym mechaceniu mizdry w typowy dla tych skór sposób. Na sam koniec mizdrę można przecierać jeszcze pumeksem lub papierem ściernym. Ale w tym wypadku mogę tylko powiedzieć o tym tyle, że to wyczytałam.

Ma ktoś pomysł, w którym miejscu poszło źle?
Czy czyta to ktoś kto kiedyś garbował w ten sposób skórę i dla mojego spokoju ducha zechce mnie oświecić?

Stron opisowych miejsca wydania i autorów w książce brak. Jednak jeśli uda się wam zdobyć wydanie z 1971 roku, cały temat garbowania skór znajduje się na stronie 355-394.
Znalazłam dobrze zapowiadający się blog o garbowaniu, niestety autor przestał publikować. I w moim przypadku to cwaniak bo ma mistrzów, a nie stęka sam z wiaderkiem bez ucha- tak przemawia przeze mnie zazdrość.
http://ponoka.pl/skorka/

No to... do następnego.

8 komentarzy:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=bjpleraWc4w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ta Pani od początku stosuje inną metodę. Nie garbuje skóry świeżej- u mnie soli było 2/10 tego co ona sypie, bardziej z ręki niż z torebki do zabezpieczenia- a, nazwijmy to po mojemu "skruszałą", więc musi zastosować kompleks namoczeń i płukań. Tak mi się wydaje. Do tego długie namaczanie w solance, które albo mi umknęło albo rzeczywiście w zastosowanym przeze mnie sposobie nie widnieje.

      Usuń
    2. Aż zapomniałam podziękować za link. ;) dziękuję

      Usuń
    3. Po wielu osobistych klęskach na polu garbowania, filmik mnie zachwycił swoją prostotą ;)
      Kiedyś Nam się uda ;)

      Usuń
  2. Skore nawet po piklowaniu nie Wolno ciągnąć za włosie. Ono "wzmacnia sie " podczas suszenia

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie pH Pani miała tego roztworu?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsze koty za płoty.)) Bardzo ciekawy i zabawny text. Pierwsza skórka z sarny, ktora zalalem wywarem z kory dębu rozlazla sie w palcach. ( ojej jakie rozczarowanie przezylem wszak wszedzie tylko pisali o tej korze Panie Boże). Wiaderko mi sie nie urwalo ale łapy mi odpadly od sciagania skóry i mizdry.Znalazlem przedwojenna broszure o garbowaniu arcyciekawą powiem wydana pezez Związek Łowiecki.( pdf) Polecam. Ciagle się ucze nie poddam się i podziwiam indianskie squaw ktore przy skorach harowaly. Cieszy, ze sa kobiety pozytecznym zajeciem chcace sie parać. Życze powodzenia i chetnie powiem jak mi poszlo z sarnim runem. Darz Bór.ps.zastanawiam sie czy nie ryzykować czy dac do zakladu bo koszt 80 zl a skora ocaleje.Teresanto51@wp.pl

    OdpowiedzUsuń