sobota, 23 maja 2015

Stare, a nowe.

Podczas mojej nieobecności przyszła dłuuugo wyczekiwana paczka. Och, ile razy ja te przedmioty oglądałam na stronach internetowych, rozmawiałam o nich jak się sprawiają, szukałam u kogo, za ile... aż mam!
Nowe gręple i drum cartera. Chyba ostatni raz z takimi emocjami rozpakowywałam prezenty na święta za dzieciaka. I zdziwienie. Jakie one malutkie!


Nowe, z firmy "Kromski" są 2x mniejsze od moich staruszków. Te czarne od rąk i owczego łojopotu są dziedziczone po babci, przez nią używane, najprawdopodobniej wykonane przez dziadka. Lite drewno, z rączką na wpust, z taśmą z igłami mocowanymi papiakami (malutkie gwoździki z dużymi główkami). Sama "taśma" to skóra juchtowa z mocowanymi na niej igłami. Gręple od Kromskiego to sklejka (już zauważam problem z pozostawieniem ich w szopie- od wilgoci mogą się paczyć tj. wyginać). Taśma jest syntetyczna mocowana na klamry- solidne mocowanie, nie powinno puścić. Rączka wklejona na bolec, toczona z litego drewna. Elegancka, idealnie profilowana pod rękę.
Stare, a nowe.
Nieporównywalne w ciężarze. Nowe będą śmigać jakbym wiatr czesała. Po 15min pracy ze starymi omdlewała ręka. Posiadam 2 komplety takich staruszków, w tym z jednego grępla wyciągnęłam rączkę i mocowałam na desce gwoździami. Taki stół/pulpit umożliwiał mi trzymanie drugiego grępla obiema dłońmi, czy asekuracji jednej drugą- pozwalało mi to na dokładniejsze wyczesanie. Uch.... Jak sami widzicie niezłe kombinacje, ale podpatrzone, zasłyszane i realizowane z podpowiedziami starszych "jak to było/ jak to się robiło".


Niestety nie jest mi dane pobawić się moimi nowymi zabawkami. Wełna idzie w kąt, bo inne zlecenia gonią z czasem. Okrutnie mi przykro przez wzgląd na druma. Ten to dopiero wyrwał okrzyk z mojej piersi. Jest ogromny! I ciężki- oj zasapałam się żeby go wyjąć z pudełka. Na zdjęciach ma na sobie jeszcze styropian z zabezpieczenia. 
W takich momentach nie mogę doczekać się zimy. Sezon konserwatorski się skończy, a ja będę mieć czas na działania z szyciem, haftami i przędzeniem.


Jak tylko wrócę- mam nadzieję- wypróbuje te przedmioty w pracy i podzielę się realizacjami.
A teraz znikam na miesiąc. Idę na rusztowania, wtykam pędzel za ucho, a szpachelkę w kieszeń.
Sztuki twórz!

Przypominam że wrzucam przynajmniej raz na trzy dni jakieś zdjęcie na instagrama, gdzie możecie podglądnąć co się dzieje w SZTUKI.
https://instagram.com/twory_sztuki/

niedziela, 17 maja 2015

W biegu.

Podobny tytuł będzie tu standardem.
Jestem chora na "robienie wielu na raz". Szybo się nudzę przy jednej rzeczy... lub po prostu mam za dużo pomysłów na jedną chwilę do zrealizowania i z niczym się finalnie nie wyrabiam, co wywołuje spore nerwy.
Jutro wyjeżdżam złocić, za tydzień- jeśli się uda- punktować polichromie. Więc trzymajcie kciuki za moje zniknięcie na 3 tygodnie.

Na telefonie pisać bloga nie dam rady. Mam też problemy z przełączaniem się z użytkowników na fejsie- niby są SZTUKI, ale finalnie posta publikuje z prywatnego.
Telefonowo współpracuje ze mną jedynie instagram- https://instagram.com/twory_sztuki/ który traktuje jako śmietnik, zachęcam do podglądania tego co wrzucam.
Komputera, wraz z 2 skrzynkami na narzędzia, torbą i śpiworem nie biorę. Rzadko kiedy bywa czas by z niego skorzystać podczas prac wyjazdowych.

Pochwalę się jedynie skończonym właśnie polem łubinu.
Pole rysunku 50x70cm, kredka + gwasz. Wykonany na zamówienie. Oprawiony w ramę drewnianą grubą (10cm) za szkłem, w pojedyncze paspartu.


Biegnę teraz się pakować i mierzyć auto czy wejdzie mi do niego figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem.
Sztuki twórz!

środa, 13 maja 2015

Opłaca się, czy się nie opłaca?

Wczoraj pisałam o współpracy.
Biznes obrotem runem owczym jest ściśle z tym związany. By skupić runo muszę dogadać się z hodowcą. Chcąc samej hodować owce musiała bym dzierżawić pole, pewnie sezonowo kogoś nająć do pomocy. I tak dalej, i tak dalej.
Dziś dostałam cynk, nr telefonu do nowego hodowcy i raźne klepnięcie w ramie "próbuj".


Zatarłam ręce i zadzwoniłam. 
Rozmowa nie poszła po mojej myśli. Prawdę powiedziawszy ściągnęła mnie na ziemię.
O owcach wiem tyle co wróci mi pamięć z okresu, kiedy moja rodzina takowe posiadała i z tego co gdzieś doczytam, podpatrzę przy okazji odwiedzin u kogoś kto owce ma. Tym razem postawiona zostałam w pozycji gołowąsa, który owce zna z zoo i bajek. Prawdę powiedziawszy nie jest to nowość, ale ostatni raz zdarzyło się na jesieni 2014, a od tamtej pory wystarczająco wody w Wiśle upłynęło, żebym zaczęła zadzierać nosa w tych tematach. To jednak żaden problem.


Niestety hodowca oznajmił, że strzyży wiosna 2015 już nie posiada. Prawdopodobnie została zutylizowana. Gorsza rzecz. Po wyjaśnieniu że chce takową skupić, że po nią przyjadę, że za tyle a tyle od kilograma, i że życzę sobie tylko z grzbietu i boków, bo z nóg, brzucha i łba pożytku nie ma (nawet sfilcować takie krócizny trudno, sama muszę taką wyrzucać więc płacę za puste), usłyszałam że się nie opłaca. Zaczynam podejrzewać, że po prostu doszło do nieporozumienia, jakoby hodowca miał przebierać runo po strzyży, a nie podczas niej, po prostu kawałki z boków i grzbietu odrzucając w lewo, a krócizny w prawo.

Nie zamierzam odpuścić. Strzeż się Panie J. jesieni, bo będę po wsiach krążyć, a owce to ja wypatrzę choćby i na trzeciej turni, a wyniucham ją choćby i pod ziemię zakopał.


Jest to jednak spory problem o którym pisałam już tu:
Bo rodzi się pytanie; co hodowcy się nie opłaca w tym wszystkim?
Mój dojazd, pieniądze i kupa śmiechu ze mnie (bo jak się zaangażuje w coś to zaczynam coraz głośniej mówić), chyba się kalkuluje.

Z gminy Piwniczna było już spotkanie odnośnie wykorzystania runa. Gdzieś na youtube jest film relacjonujący wydarzenie, niestety mimo długiego czasu poszukiwania nie jestem w stanie znów na niego trafić.
Hodowcy po prostu machnęli na to ręką- nie opłaca się.
No... jeśli liczy się na zarobek w tysiącach, to się nie opłaca. Ale jeśli mieć stówkę, a jej nie mieć? Bez specjalnego wychodzenia z domu (w moim przypadku). Owce i tak trzeba strzyc.

Baner się zmienił. Jest on widoczny na listwie z prawej strony.
Problem jest do rozwiązania. Zagadnienie będzie kosztowało sporo szyderstw, czasu i wysiłku, myślę jednak że ma szanse na zmianę nastawienia, nawet jeśli obejmie tylko 10% najbliższych mi hodowców.

 Opłaca się, czy się nie opłaca?

wtorek, 12 maja 2015

SZTUKA współpracy.

Największym problemem jaki napotykam podczas swoich działań jest brak współpracy, czasem nawet brak jej chęci. Rzadko udaje mi się zdobyć coś od A do Z samodzielnie. Zawsze trafi się ktoś, kto trzyma rękę na pulsie i zadzwoni by mnie ostrzec, czy nakierować. Lub po prostu jest inspiracją. Do działania, do zrewidowania swojego poglądu, lub do snucia nowych planów.


Aż tak? Nie... najczęściej bardziej prozaicznie. Niby kto robił by mi zdjęcia? Z kim mogła bym jeździć do muzeów, a później długo obgadywać to co widziałam? Z kim mogła bym zdobywać kolejne arkana nowych dla mnie sztuk?
To cudownie! No nie zawsze. Czasem bywa tak, że trzeba zagryź wargi by nie stracić możliwości i działać mimo wewnętrznego sprzeciwu.
A czasem zostawia się to wszystko, ale pewne działania są ciągłością niebyłych już znajomości.

Marzy mi się, by SZTUKI mogły być dla pewnych bliskich mi osób haczykiem, który złapią i za który zostaną pociągnięci ku górze. Wcale nie sukcesów i milionów na koncie, ale tak jak ja zostałam pociągnięta przez innych, na powierzchnię pełną możliwości, umiejętności i pomysłów.
Sztuka współpracy jest pełna wyborów. To jej główna oś. Im jesteśmy starsi, a przedsięwzięcie poważniejsze, musimy wybrać czy chcemy z nim/nią współpracować. Czy jej/jego charakter pomoże, czy uprzykrzy nam życie? Czy wniesie coś do działania? Czego oczekujemy?

Przedmiotowo? A co Ty możesz im dać?

Jak Ty uprawiasz SZTUKĘ współpracy? Jesteś outsiderem, który raczej nie wchodzi w te rejony, impresjonistą, który czerpie niewymowną radość z łączenia ze sobą barwnych  postaci, czy zatwardziałym akademistą, który nie wychodzi poza ogólnie przyjęte ramy?

Karolka SZ.Z., dziękuję.

sobota, 9 maja 2015

Pranie runa owczego.

Czyli jak ta SZTUKA wygląda w moim wykonaniu.

Każda z prządek ma na to jakiś swój sposób. Niektóre moczą i opłukują, inne są w tak dobrej komitywie ze swoją pralką, że na programie wełna są w stanie wyciągnąć runo czyste i niesfilcowane, jeszcze inne przelewają silnym nurtem wody na siatce.
A nasze babki nie prały runa przed przędzeniem, a dopiero po. Obecnie ciężko znaleźć owce nastawione głównie na chów ze względu na runo, dlatego włosiu nie poświęca się odpowiedniej uwagi i jest ono często zbyt brudne by można było próbować prząść bezpośrednio ze strzyży, a dopiero później prać motki.
Jesteśmy też inaczej nastawieni do takich prac. Nie sądzę by dobrym pomysłem było by wysypanie wora wełny, jeszcze ciepłej od owcy, na podłogę w kuchni i przebieranie jej- przynajmniej nie w formie jaką często udaje mi się dostać.

Co jest potrzebne do wyprania runa?
Woda i samo runo.
Niejednokrotnie słyszałam że bardzo ważnym jest by woda była miękka. W mojej ocenie woda z ujęcia miejskich wodociągów, która zostawia nam w czajnikach i kubkach grube warstwy kamienia, nie zaszkodzi. Tym bardziej, że jak już wspomniałam, runo które udaje się nam dostać jest różnej jakości, a kupne czesanki i tak są zmienione w strukturze przez chemiczną obróbkę przygotowawczą.
Więc jaka różnica? 
Czy kiedykolwiek udało się Wam ją wyłapać?

Ja mam to szczęście że koło mojego domu przepływa potok, dając mi tym samym nieograniczoną ilość wody do płukania. A czy jest miękka czy twarda? Ta sama, którą mamy w studni, a po niej czajnik trzeba odkamieniać.

(jeśli chcesz powiększyć zdjęcie, kliknij na nie)


Mając oba komponenty można śmiało stawać do walki z naturą, by sobie ją podporządkować.
Czego użyć by lepiej wypłukać brud?
Odradzam proszki. Nie nadają się. Obecnie na rynku mamy proszki skondensowane i wsypanie do wiadra choćby łyżki stołowej da wam dużo piany i dużą siłę. Podobnie jest z płynami do naczyń. Jakiekolwiek ludwiki czy inne magiczne mikstury mogące kroplą zmyć całą zastawę po weselu, są za mocne.
O co mi chodzi z tą mocą?
Na początku zabawy z runem, usłyszałam że na koniec prania można by było dolewać lanoliny w płynie. Zmiękcza ona i uplastycznia runo, sprawiając że jest delikatne i miłe w dotyku. Tylko po co? Nie łatwiej i taniej po prostu nie wypłukiwać naturalnej lanoliny z runa?
Jak to zrobić?

Kupić najtańszy szampon. Moim ulubionym jest ten za 5zł 1litr.


Do wyboru, do koloru. Obecnie na stanie posiadam pokrzywowy i jajeczny. Taka tuba wystarcza mi na wypranie jakiś 50kg, a i to z wielką rozrzutnością.
Szampony te są tak byle jakie, że doskonale zmiękczają wodę, ale nie dopierają. Tak więc wszelkie odchody, mocz i inne zabrudzenia doskonale od włosia odmakają, a szampon nie zostawia piany i nie wymaga wielokrotnego płukania.
Jakie ilości?


Na 10 litrowe wiadro, wlewam płytką garstkę szamponu. U mnie ta garstka ma jakieś 1,3 łyżki stołowej.
Ważna rzecz. Po wlaniu szamponu do wody należy wodę zburzyć, by szampon dokładnie w niej rozprowadzić. To sprawi że cała woda jest pełna detergentu i dotrze on wszędzie do runa. Nie należy wsadzać runa do wody, wlewać detergentu, a później mieszać. To po prostu strata materiału i więcej pracy z ponownym dolewaniem i gnieceniem by wszędzie dotarł środek piorący.


W moim przypadku nawet tak mała ilość daje sporo piany. 
Kolejny krok- nabierz runa i wsadź do wody.
Woda jest zimna. Musi być zimna. Nie bawcie się w podgrzewanie do letniej, nawet taka wystana na słońcu, która jest miła dla ręki odpada. Musi być zimna.
W ten sposób unikniecie najmniejszego nawet sfilcowania. Wełnie w takiej wodzie nie przyjdzie to nawet na myśl. Można ugniatać, nawet potrzeć jak w praniu ręcznym skarpetek, rozciągać, mieszać, wywracać, wyciskać, wyżymać. Nie filcuje się.
Największym jednak plusem zimnej wody jest to, że nie wypierze ona tłuszczu. W moim praniu zwracam na to szczególną uwagę. Bardzo nie lubię kupnych czesanek, suchych, idealnych, aż szeleszczących w palcach, przechodzących na wrzecionie jak drut. Zimna woda z detergentem pozostawi na pewno jakieś 40% zatłuszczenia, runo przestanie być w ten charakterystyczny sposób aż lepkie, ale w dalszym ciągu można palcami wyczuć tą miękkość i wczepność włosia samego w siebie.


U mnie takie wiadereczko na moje prace przerobowe to za mało. Posiadam dwie kastry budowlane po 80litrów, które w całości zapełniam.


Najlepiej zostawić runo na noc do moczenia. Po takim czasie wystarczy tylko płukać by pozbyć się brudów. Niestety wszelkie trawy, nasiona czy patyczki zostają.
Szamponu używam wyłącznie do pierwszego moczenia/płukania. Kolejne tylko czysta, zimna woda.

1 płukanie
2 płukanie
3 płukanie
4 płukanie
5 płukanie

W wodzie wełnę rozciągam, trę o siebie delikatnie, mieszam. Po ostatnim płukaniu wręcz wykręcam i rozkładam na suszarce z rozciągniętym na nim płótnie (sposób wg mnie najlepszy, gdyż runo suszy się od góry i od dołu), oraz na rozłożonych poszwach bezpośrednio na ziemi.


Później kolej na resztę prac przygotowawczych do przędzenia, te jednak w kolejnych postach.
Nic co tutaj wypisałam nie może być traktowane jako wytyczne. To jedynie mój sposób, który dla mnie samej jest idealny. Każda z prządek kieruje się własnymi standardami i ma swoje patenty na obróbkę runa.
To dopiero 2 rok mojej przygody z wełną, wiele czynności jeszcze szlifuję, wiele pozostaje jeszcze do odkrycia. Opis mojej techniki prania ma na celu przybliżenie początkującym jednej z możliwości, a zaawansowanym podglądnięcie jak to robi sąsiad w hobby.

Masz pytania? A może chcesz mi podpowiedzieć co usprawni moje działania?
Pisz! lomnicka.karolina@gmail.com

Jeśli chcesz poczytać o kiszeniu runa owczego (przetestowana opcja eliminacji w runie "tragicznym" zabrudzeń pochodzenia roślinnego) zaglądnij na mój stary blog:
http://nicoletta-nulla-dies-sine-linea.blogspot.com/2014/10/kiszenie-wenyruna-owczego.html

 Do dzieła!


wtorek, 5 maja 2015

Na początek... Dzień dobry.

Miałam ten post dziesiątki razy w głowie, w dziesiątkach wersji. Szczęściem oczekiwanie studzi i usadza, co może pozwoli mi skompresować moje powitanie.

Przyszedł na mnie czas odważenia się, postawienia swojej głowy na pniu i podporządkowania się wymaganym składkom zdrowotnym oraz emerytalnym. Zegar wybił nazwę mojej działalności, a jego sekundnik przeskakiwał po wszystkim tym co robię i na czym mogę zbierać grosz na rzeczone składki.

Niniejszym przedstawiam Państwu działalność firmy SZTUKI- KAROLINA ŁOMNICKA. Oraz wszystko to co mnie zatrzyma, zainspiruje, zachwyca. Co sprawia że muszę podzielić się swoją opinią, skonfrontować ją z innymi, co budzi we mnie radość, bądź niesmak.

Nazwa nie jest porywająca. W ogóle wydaje się być byle jaka, dlatego wyjaśnię.
To pierwsze słowo jakie przyszło mi na myśl w tym co robię. Nie żebym sobie schlebiała, po prostu zajmuje się i pochylam nad sztukami wszelakimi. 
Sztuka malarska, sztuka rysunku, sztuka haftu, sztuka rzeźby, sztuka jubilerska, muzyczna, taneczna, sztuka tkania, sztuka przędzenia, hodowlana, kulinarna, sztuka fotografii, sztuka dyskusji, sztuka zarządzania. Historia Sztuki, Sztuka Rzemiosła.

SZTUKI

Pierwszą logiczną myślą przy zakładaniu firmy jest stworzenie jej strony, a nie bloga, jednak przy prowadzeniu mojej działalności strona była by martwa. Nie dysponuje pakietem przedmiotów dostępnych zawsze i w chociażby minimalnej ilości, które mogła bym zaproponować klientowi.
Wykonuję usługę na zamówienie. Może to być na przykład haft, rysunek, obraz czy obiekt do konserwacji, zlecenia te zależą głownie od klienta (jego wzór). Prace takie są niezwykle czasochłonne, dlatego posiadając bloga będę mogła dzielić się z Wami każdym z etapów mojej pracy, a nie efektem końcowym raz na parę tygodni czy nawet miesięcy.

Mimo to mogę długo nie wrzucać tutaj opisowego postu wraz ze zdjęciami ze względu na mnogość równocześnie prowadzonych prac. Dlatego zachęcam do podglądania mnie na 
dostępne tam będą krótkie notki, oraz zdjęcia, które będę (mam nadzieje), współtworzyć z Wami.

Dziękuję za Twoje zainteresowanie.
Podglądaj mnie...